Lescun i góra, na którą nie weszłam

2018-06-25

Kate The Traveller

Spędzając wakacje we francuskich Pirenejach na Lescun natknęłam się całkowicie przypadkowo. Serfując po Internecie w poszukiwaniu ciekawych miejsc w okolicy miejscowości, w której się zatrzymałam, wpierw zaskoczyło mnie, że tak piękna wioseczka a nie jest reklamowana w żadnym ze znanych mi źródeł. Fakt, że informacji było niewiele a kilka powtarzających się zdjęć panoramy Le Cirque de Lescun  oszałamiało swoją egzotycznością, wzmogło tylko moje zainteresowanie. Postanowiłam niezwłocznie się tam udać i zobaczyć je na własne oczy.

Zjeżdżając z głównej drogi w kierunku na Lescun ogarnęło mnie przerażenie. Jezdnia była wąska i niewiarygodnie stroma, pełna serpentyn choć utrzymana wzorowo. Widok, jaki przedstawił się moim oczom wynagrodził ostatnie 10 minut z sercem w gardle wspinaczki pod górę.

Systematycznie pięłam się samochodem wyżej i wyżej, aż dojechawszy do zabudowań, zostawiłam go na jednej z wąskich dróżek o stopniu nachylenia co najmniej 30%. Jak to w każdej francuskiej mieścinie bywa, spacerując dotarłam do maleńkiego typowego dla Francji, centralnie ulokowanego ryneczku z kafeterią, wypiłam kawę i zaczęłam rozpytywać miejscowych z czego słynie okolica i co polecają na krótki rekonesans. Okazało się, że możliwościom nie ma końca. Zdałam sobie sprawę, że równie dobrze mogłabym przyjechać tu na cały tydzień a wciąż pozostałoby do realizacji mnóstwo kuszących propozycji. ‘’Sympatyczny’’ spacer zaproponowano nam szlakiem Belvedere, na pobliski ‘’pagórek’’, z punktem widokowym na całą panoramę gór wokół.

Widoki były rzeczywiście wspaniałe. Po opuszczeniu drewnianego szałasu le Kiosque, będącego momentem kontemplacji panoramy, rozpoczęłam katorżniczą wspinaczkę pod górę. Dzień był bardzo upalny. To środek sierpnia dawał się mi we znaki. Po godzinie wspinaczki ogromną stromizną i wypiciu dwóch litrowych butelek wody, z trzęsącymi się kolanami zadecydowałam o powrocie. Szczyt małego, w porównaniu z pobliskimi szczytami pagórka pozostał gdzieś daleko ponad moją głową..

Le Cirque de Lescun zwany Dolomitami Pirenejów, jest zbiorem wysokich skalnych gór wapiennych w kształcie półksiężyca wyrzeźbionych przez erozję lodowca wiele lat temu. Jego najwyższe szczyty to La Table De Trois Rois, Le Pic d’Anie i Aguilles d’Ansbére wszystkie o wysokości około 2 500 metrów nad poziomem morza.

 

Jednym z najbardziej stresujących momentów na wakacjach we Francji jest dla mnie zawsze trafianie we właściwą porę obiadu w lokalnych restauracjach. Obiad wydawany jest w zależności od miejsca od godziny 12:15 do około 13:45. Jeśli ewentualny klient wyczuje typowe francuskie podejście do czasu otwarcia restauracji jest szansa, że spożyje znakomity, świeży posiłek. Pojawienie się zbyt wczesne, bez rezerwacji wiąże się z narażeniem na nieprzyjemny komentarz, że trzeba będzie długo czekać na wolny stolik. Gdy w końcu taki stolik się pojawia klient ma wrażenie, że zrobiono mu przywilej godny VIP-a. Pojawienie się zbyt późne np. o godzinie 13:30 grozi pozostaniem głodnym, ponieważ kucharz już zamknął kuchnię i ani myśli dłużej pracować. Mi tym razem się udało!

Po skończonym posiłku pospacerowałam jeszcze po wioseczce, ciesząc oczy widokiem Le Cirque de Lescun u jego podnóża.