Co robić w Miami, żeby nie przeleżeć swojego urlopu tylko na plaży

2019-06-29

Kate The Traveller

Floryda to takie dziwne Stany Zjednoczone. Mówi się tu po angielsku i po hiszpańsku; je się hamburgery z nachos przy akompaniamencie latynoskich rytmów wokół; tropikalny klimat zmusza wszystkich tu obecnych do ubioru w stylu luźnym: bikini i rozpiętej hawajskiej koszuli a typową fantazją mieszkańca Florydy jest posiadanie jachtu. Panuje tu wszechobecna atmosfera niekończących się wakacji. Sunshine state- słoneczny stan, oficjalny przydomek Florydy jest mekką dla studentów w okresie wiosennych wakacji (spring break), emerytów, którzy marzą osiąść tu na stałe i rodzin podczas letnich wakacji. Słoneczne i ciepłe dni, które przyciągają turystów na plaże zarówno Zatoki Meksykańskiej, jak i Oceanu Atlantyckiego, nie są wynikiem genialnego marketingu, ale doskonałej lokalizacji Florydy. Zwrotnik Raka nieznacznie omija florydzki półwysep, przechodząc przez Bahamy na południowy wschód od sunshine state. Mimo dużej ilości słońca Floryda jest także jednym z najbardziej wilgotnych stanów Ameryki. Średnie opady na Florydzie są prawie dwukrotnie większe niż średnia krajowa. Większość mieszkańców nie ma jednak nic przeciwko popołudniowemu prysznicowi lub ulewie, witając przerwę od upałów z prawdziwą ulgą. Poważnym zagrożeniem jest sezon huraganów w obrębie Atlantyku. Okres od czerwca do listopada uznawany jest za sezon formowania się cyklonów w tym rejonie i wskazane jest wcześniejsze poinformowanie się o stanie pogodowym przed jakąkolwiek dłuższą podróżą.

Dla turysty Miami jest najczęstszym punktem wejścia na Florydę ze względu na międzynarodowe lotnisko i port. Pomimo oczywistych atrakcji miasta przy plaży, jest to banalne amerykańskie miasto, pełne wieżowców, wielkopowierzchniowych sklepów handlowych i wielkich przelotowych ulic na bazie idealnego prostokąta. Czy tylko?

Zaproszona przez znajomego przebywającego w tym czasie w Miami, zamieszkałam na parę tygodni w dzielnicy Coral Gables. Ta zamożna część miasta na południe od centrum obfituje w wille i tropikalne ogrody z rezydencyjnymi pustymi uliczkami, które są wręcz stworzone do jazdy na rowerze. Wiele razy gubiłam się z przyjemnością w plątaninie alejek obrośniętych egzotycznymi roślinami, zabudowań w stylu śródziemnomorskiego renesansu i kanałów wodnych wypełnionych prywatnymi łódkami. Przestrzeń ta jest ogromna, jedno osiedle przechodzi w drugie i pedałować można dosłownie bez końca. Oryginalną rzeczą jest to, że domy, zarówno te bogate, jak i biedne nie posiadają ogrodzeń, co z poziomu ulicy umożliwia ciekawe obserwacje mieszkańców bez cenzury.  

Bliżej centrum, w dzielnicy Coconut Grove można podziwiać najznamienitszą willę Miami Villa Vizcaya. Wybudowana została przez biznesmena James’a Deering’a w XX wieku, na wielkim obszarze 730 000 m² namorzynowych lasów jako luksusowa rezydencja mieszkalna dla siebie samego. Dziś jest ona obiektem muzealnym dla turystów i miejscem wielkich uroczystości. Ogrody willi są absolutnie wyjątkowe, utrzymane w stylu włoskiego renesansu są przepełnione altanami, rzeźbami, bogato zdobionymi portalami i fontannami a wszystko to w otoczeniu subtropikalnej bujnej roślinności.

Kiedy byłam nastolatką fascynowała mnie amerykańska seria telewizyjna Miami Vice (Policjanci z Miami). Miejscem, gdzie ją kręcono, było właśnie Miami i pobliskie wyspy Keys. Z tego też powodu wycieczka do centrum miasta w celu zobaczenia emblematycznych budynków i miejsc występujących w serialu wydała mi się obowiązkowa. Condominium Atlantis było jej pierwszym etapem. Wybudowane w latach 80-tych, charakteryzuje się oryginalną architekturą budynku. Pokryte jest ono w całości błyszczącym kryształem z kwadratowym otworem w środku, który jest rodzajem tarasu, gdzie znajduje się jacuzzi, żywa palma i charakterystyczne czerwone spiralne schody. Następny etap śledzenia przygód Sonny-iego i Rico Tubbs’a- głównych bohaterów serialu, to modny deptak Oceans Drive na wyspie Miami Beach. Jest to powszechnie znana ulica z hotelami w stylu Art Deco wzdłuż brzegu morza obsadzonego wysokimi palmami. Jest ona wizytówką miasta i jego najbardziej luksusową częścią, opanowana przez turystów spędzających swoje wakacje w hotelach przy plaży, z morzem na wyciągnięcie ręki. Stąd, przyznaję, trudno nie zabłądzić na pobliskie nadbrzeże, które kusi lazurem laguny w oddali. Śródmieście – Downtown ma śliczną promenadę Bayfront Park, zakończoną Bayside Marketplace czyli powierzchnią komercyjną ze sklepami i kafejkami. To centrum handlowe było często prezentowane w serialu Miami Vice. Końcowym etapem wycieczki po mieście była jego wysunięta na północ dzielnica Miami Design-popularne dziś centrum handlowe, gastronomiczne i kulturalne, i nieodległe już stąd miasto w mieście, Lemon City, czyli Małe Haiti.

Popularną wycieczką poza miasto jest park narodowy Everglades. Jest to ogromny teren bagienny, w którym królują namorzyny i krokodyle. Mnie on nie urzekł. W celu zobaczenia krokodyli większość turystów udaje się do Shark Valley. Ja natomiast postanowiłam zobaczyć Flamingo Visitor Center najbardziej oddalony na południe punkt parku. Płynąc kajakiem w palącym słońcu po jednym z kanałów namorzynowych, odpędzając się od ogromnych, różnorodnych owadów, wyobraziłam sobie z łatwością, co przeżywali pierwsi przybysze z Europy, zasiedlając te tereny podczas hiszpańskiej kolonizacji. Według mnie zwiedzanie Everglades na własną rękę może być niebezpieczne, ze względu na brak odpowiedniej infrastruktury i mnóstwo tropikalnej flory i fauny. W czterech działających centrach parku, organizowane są sporadyczne wycieczki łódką w głąb kanałów oraz wypożyczane są kajaki, łódki i rowery. Centra sprawiają wrażenie podupadłych.

Mając trochę więcej czasu w Miami koniecznie trzeba się udać na jedną z wysp Florida Keys. Archipelag niewielkich, czasem naprawdę maleńkich wysepek jest pozostałością dawnej rafy koralowej, która wyłoniła się z morza wiele tysięcy lat temu. Do wysp przez długi czas dostawano się wyłącznie łódką. Sytuacja zmieniła się, kiedy Henry Flagler, właściciel amerykańskiej firmy Standard Oil, w 1912 roku ukończył ambitny plan połączenia Key West z lądem Florydy. Długi na 200 kilometrów most, po którym jeździł pociąg, był chlubą tego stanu, nazywany ósmym cudem świata. Poległ on w walce o dominację z naturą, która zniszczyła most podczas wielkiego huraganu w 1935 roku. Nie będąc w stanie ze względów finansowych odbudować uszkodzonych odcinków drogi kolejowej, Flagler sprzedał przetrwałe części struktury rządowi Florydy. Ten na fundamentach pozostałej konstrukcji wybudował nowoczesną autostradę, prowadząc ją również do samego końca archipelagu. Tą właśnie autostradą udaliśmy się do jego najdalej położonej wyspy Key West w poszukiwaniu przygody, wypatrując niedaleko już stąd położonej wyspy Kuby. Po drodze zauroczył nas park stanowy Bahia Honda State Park, gdzie zatrzymaliśmy się na szybką kąpiel w morzu. Wysadzane palmami plaże, przeźroczysta woda w kolorze lazuru i wspaniała bryza chłodząca rozpalone słońce zrodziły w głowie dylemat: czy podróżować dalej? Przeważyło jednak pragnienie zobaczenia tego najbardziej wysuniętego na południe miasta Stanów Zjednoczonych, które kiedyś było najbogatszym w całym stanie Floryda. Na Key West przywitała nas kolorowa karaibska drewniana architektura. Domki w pastelowych kolorach i ich urokliwe ganki z bujanymi wiklinowymi fotelami cudownie splatały się z bujną zielenią. Kwitnące ogniście czerwono tropikalne drzewo wianowłostki królewskiej barwiło krwistymi cętkami zieloną okolicę. Całość przedstawiała się wyjątkowo malowniczo. Tą kolorową panoramę wyspy można podziwiać z platformy widokowej na latarni Key West Lighthouse.  Atrakcjom tu nie ma końca; sporty wodne, park narodowy Dry Tortugas, loty samolotowe, oglądanie delfinów i wielorybów to tylko niektóre z wielu rozrywek, z których można tutaj korzystać. Wyjeżdżając z Key West, miałam poczucie, że kiedyś jeszcze powrócę do tego pięknego zakątka świata.

Po powrocie do Miami spędziłam mój ostatni wieczór na podziwianiu panoramy miasta z tarasu restauracji Rusty Pelican na Key Biscayne. To był piękny zachód słońca, spokojny i melancholijny z delikatnym powiewem wiatru ze wschodu. Kiedy wracałam już nocą do Coral Gables niebo pokryło się nagle wielkimi ciemnymi chmurami i w sekundzie rozpętała się ulewna tropikalna burza. Palmy uginały się od wiatru, a deszcz wydawał się spadać bez żadnej kontroli. Następnego dnia rano parująca wilgocią ziemia okryła wszystko ciepłą rosą. Wszechobecna zieleń wokół wydawała się jeszcze bardziej intensywna niż przedtem. Przed wylotem pijąc poranną kawę, usiadłam pod rozłożystą palmą i wsłuchałam się w świergot zielonych papug igrających w zaroślach. Nagle przykuł moją uwagę zaparkowany naprzeciwko mnie Ferrari Testarossa koloru białego. Cóż za zbieg okoliczności! Czyżby duch Sonny’iego Crockett’a krążył po ulicach Miami po dziś dzień? Samochód ani drgnął. Sącząc ceremonialnie moją dawkę spóźnionej porannej kofeiny, przyglądałam się sennie okrąglutkim ciemnoskórym dzieciom bawiącym się z ich krąglejszymi jeszcze bardziej rodzicami przygotowującymi smakowitego grilla na pobliskiej plaży. W międzyczasie posiwiały emeryt z kolorowym drinkiem w dłoni mrugnął do mnie okiem, stojąc przy barze i nie spiesząc się nigdzie. W oddali zapachniało kubańskim cygarem. Kiedy czekałam na taksówkę, która miała mnie zabrać na lotnisko, wpadła na mnie jadąc na rolkach skąpo i na sportowo ubrana dziewczyna, w wysokiej ciąży. Była wyjątkowo wysportowana i umięśniona. Z zawrotną prędkością pchała przed sobą wózek dziecięcy, z którego wystawała uśmiechnięta buzia niemowlaka. Prędkość z jaką kobieta popychała wózek wydawała się nieodpowiednią zarówno dla jej stanu jak i żywej zawartości pojazdu. Kiedy lekko zszokowana patrzyłam na tą scenę dziewczyna radośnie wykrzyknęła: Hey baby, wyjeżdżasz z miasta? Jaka szkoda! Dzisiejszy poranek jest idealny na morską kąpiel, mogę Ci pokazać najlepsze na nią miejsce w całym Miami, to tu niedaleko! Zostań!